niedziela, 15 marca 2015

Never can say goodbye czyli koniec Glee

Howdy!

To już dwudziesty wpis na blogu, jak ten czas leci. To jednak dopiero początek naszej przygody. Niektórzy swoją przygodę niestety niedługo kończą. Podobno Hart of Dixie zostaje skasowane po sezonie 5. To jednak nie o nim miałam dzisiaj pisać. Do końca Glee został już tylko dwugodzinny finał. Z tą produkcją miałam i nadal mam dziwną relację love/hate, ale mimo to trochę się smutno robi na myśl o końcu (o który się błagało od sezonu 3). Postanowiłam więc napisać o tym co dobrego z tej grupy loserów wynikło, zapominając na kilka minut o całym źle po sezonie 2. Shall we?

glee




Loser Like Me

Gdy w 2009 r. Glee zaczęło się jako opowieść o małej grupce ludzi, którzy są dręczeni w szkole i śpiewają, ludzie oszaleli na ich punkcie. Nie ma się czemu dziwić. Początkowo ich problemy przypominały problemy wielu ludzi, postaci dawały się lubić, historie też nie były za oryginalne, ale prawdopodobne i serio można było poczuć wspólnotę ducha z New Directions. Nie oszukujmy się, nie jest to serial skierowany do ludzi którzy widzieli wszystko i wskażą tysiąc innych tekstów kultury lepiej mówiących o jakimś problemie. Mimo to Glee dało uczucie przynależności naprawdę dużej grupie młodych ludzi na świecie i za to należy im się pochwała. Nie musi to być przecież genialne żeby nieść ludziom radość.

gleee3


Bust a Move

Glee to trochę serial trochę dramatyczny, trochę komediowy, ale przede wszystkim musicalowy. Od początku do końca covery czy oryginalne piosenki były świetnie wykonane. Niezależnie czy to coś z Broadwayu czy najnowszych list przebojów. Na takie listy sami przecież trafiali, a płyta The Warblers zajmowała przez pewien czas na pierwszym miejscu sprzedaży na Itunes. Ja sama muszę się przyznać do wielkiej sympatii do muzyki z Glee, czasem bardziej niż do oryginałów (bo to zwykle piosenki popowe). Dodatkowo dzięki ich wykonaniom poznałam wiele starych hitów, których wcześniej nie było mi dane poznać (bo mam mleko pod nosem, jakby powiedziała moja mama – kolejne potwierdzenie, że bloger jest człowiekiem bo został zrodzony, nie stworzony, chociaż do Jezusa mi daleko).

rel


Glad You Came

Mimo, że będę jeszcze pisać o ludziach, których dzięki Glee możemy podziwiać, to jeden z tych osobników dostanie własny akapit. Co poniektórzy wiedzą, że gdyby nie było trzeciego sezonu Glee, nie byłoby także Flasha. Przynajmniej w takiej postaci w jakiej w telewizji on sobie istnieje. Dawno dawno temu bowiem Grant Gustin grał sobie Sebastiana, leadera Warblersów i chłopca próbującego zmusić Blaine'a do powrotu do starej szkoły. Tak! Ten cudny, szybki bohater wcześniej grał wroga głównych bohaterów i oślepił obiekt swoich zainteresowań solą. Głos ma jednak super i świetną chemię z innymi członkami ekipy, więc fani bardzo go polubili. Pewnie gdyby nie ten krótki epizod telewizyjnym Flashem zostałby ktoś inny np. Robbie Amell czyli brat odtwórcy roli Arrowa, który dostał tylko małą rólkę (no bo ile tych Amellów w tej telewizji może być) i Barry nie miałby takiej uroczej ciapowatości w sobie.

barry


Teenage Dream

Tu powinnam po prostu wymienić całą obsadę... Glee pozwoliło naprawdę dobrym aktorom czy wykonawcom na zaistnienie w show biznesie i wyjść z tego etapu grania małych rólek w serialach kryminalnych. Serio, zacznę po prostu wymieniać ludzi, którzy przynajmniej według mnie na to zasłużyli. Po pierwsze i najważniejsze CHRIS COLFER, goddamit. Zaczynał grać jeszcze jako nastolatek i nikt nie wiedział co z tego wyjdzie. A wyszło kilka nagród, kilka bestsellerów, film i świetna postać medialna. Jak dla mnie chłopak mógłby już w niczym nie zagrać i tylko pisać i wyszłoby mu najlepiej, ale życzę mu sukcesów we wszystkim na co tylko ma ochotę. Drugim świetnym odkryciem jest jego serialowy mąż Darren Criss. Wielkiej kariery w filmach mu nie wróżę, ale dokonał tego na czym mu bardzo zależało i z małego teatru studenckiego w Michigan (Starkids co prawda mają też oddzielny sukces) dostał się tam gdzie być powinien czyli na Broadway gdzie grał już w How to Succeed in Business Without Really Trying gdzie zastąpił Daniela Radcliffa w głównej roli, teraz przez miesiąc stanie się Hedwig, za którą Tony dostał NPH, a już od nowego sezonu gra główną rolę w 17 Again The Musical (tym razem jako pierwszy, chociaż w filmie grał Zac Efron to nie śpiewał...). Można powiedzieć jeszcze o Lea'i Michelle i jej płycie czy Kevinie McHale i jego nowym filmie (i starym boys bandzie, piękne czasy), ale ważne jest to, że Glee to tak naprawdę wylęgarnia talentów, które mogłyby się nigdy nie pojawić na rynku bez wielkiego kopa jakim był ten serial.

aaww


Okej, koniec tego dobrego, skończył się dzień dobroci. Co napisane to napisane, serial nadal ma pełno niewybaczalnych błędów, a ludzi którzy je wytykali jest więcej niż piosenek wykonanych przez całe te 6 lat, więc nie ma sensu ich znowu rozbierać na czynniki pierwsze. Faktem jest, że przez ostatnie pół dekady serial i fandom był wielką, ważną częścią kultury amerykańskiej i jego zakończenie jest czymś znaczącym. Teraz można się tylko modlić żeby nie wywinęli How I Met Your Mother. Cóż, na dziś to już koniec, Don't Stop Belivin' i see ya next time!
Kestrel

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz