niedziela, 6 września 2015

Elle Woods tajnych służb czyli Kingsman

Howdy!

Zabierałam się za to wieki, przepraszam. Jakiś czas temu (pewnie po maturze) po raz pierwszy zobaczyłam Kingsman. Wtedy miałam zasadniczo tylko jedną refleksję na jego temat: CO JA WŁAŚNIE ZOBACZYŁAM. Kilka miesięcy i dwa ponowne seanse później w sumie niewiele się zmieniło. Ten film jest dla mnie niezrozumiałym zjawiskiem. Nie jestem w stanie określić tego czy jest dobry czy nie. Na pewno ma swoje dobre i złe strony. Jest czymś niespodziewanym i ciekawym. Jednak to co po kilkukrotnym zobaczeniu go zdziwiło mnie najbardziej to fakt niezwykłego podobieństwa do Legalnej Blondynki. Dlaczego jest to Legalna Blondynka filmów szpiegowskich? Już tłumaczę...

© foto: 
  • Twentieth Century Fox Film Corporation

Odmieniec

Naszym głównym bohaterem jest atrakcyjny, z pozoru głupi chłopak wychowany inaczej niż jego znajomi w nowym otoczeniu. Nie skończył prestiżowych szkół, ale miał dobre wyniki w szkole. Faktycznie okazuje się nie mieć problemu z wykonywaniem tego co inni na swój własny sposób. Eggsy niczym Elle ratuje wszystkich z opałów w swoim stylu. Pozostaje wierny sobie i swoim przekonaniom. Nie idzie ślepo w ślady innych i nie robi wszystkiego co mu się powie. Zarówno on, jak i Woods, wnoszą kolor do konserwatywnej grupy. Pokazują, że kołek w tyłku to nie wszystko. No i mają uroczego pieska!

Zły pan profesor

Zło objawia się w wielu postaciach, zwłaszcza w Kingsman. Mamy głównego przeciwnika, który wydawałby się oczywistym wyborem na największy czarny charakter. Jednak to byłoby pójście na łatwiznę. Wydaje mi się, że za tego złego trzeba uznać tu każdą osobę, która wyraziła zgodę na działania Valentine'a. To ci którzy teoretycznie mają być wsparciem dla zwykłych obywateli. Ci którzy mają być wzorem. Ci którzy mają nam pomagać i nami przewodzić. Weźmy na przykład Arthura. Miał on być dowódcą Kingsman i kimś kto mógłby inspirować Eggsy'ego i innych agentów. Jednak przy pierwszej lepszej okazji zdradził nie tylko ich zaufanie, ale i wszystkie przekoniania. W podobny sposób zachował się profesor Callahan w stosunku do Elle. Miał w nią wierzyć, a okazało się że liczył się dla niego tylko jej wygląd.

© foto: 
  • Twentieth Century Fox Film Corporation

Koleś z wyższych sfer

Ten, który główną postać ocenia po pozorach. Uważa, że jest głupia i nie pasuje do tego czego powinniśmy się spodziewać po szpiegu/prawniczce. Jest zbiorem cech przedstawiających typowego dupka. Ponadto radzi sobie o wiele gorzej niż osoba którą uważa za gorszą. W Legalnej Blondynce jest to Warren, jej były chłopak dla którego liczy się wyłącznie wizerunek. W Kingsman na to miano zasługuje Charlie, głęboko przekonany o tym że to on zostanie kolejnym Lancelotem.

Atrakcyjna dobra wróżka

Pomoże się zaaklimatyzować. Wesprze radą. Posiada ładną buzię i wielki intelekt. Świetnie sprawdza się w swojej pracy. Roxy i Emmett. Oboje są po prostu świetni w roli pomocnika protagonisty. Jest oczywiście coś co bardziej podoba mi się w Roxy. Mimo, że miała taki potencjał, nie stała się tylko love interest. Co prawda nie udało się to wojowniczej księżniczce, ale no cóż. Nie może przecież być idealnie.

© foto: 
  • Twentieth Century Fox Film Corporation

Ładnie i inaczej

Przejdźmy już do ogólnego opisu filmu. Kingsman nie jest idealny. Jest lepszy niż się spodziewałam. Zdecydowanie świetnie wykorzystuje elementy pastiszu. Ciągłe przypominanie, że to nie jest film o Bondzie i jemu podobnym. Wielki podziw wywołały u mnie te niedorzeczne sceny walki. Nie były realistyczne, ale bardzo widowiskowe i wciągające. Scena w kościele to jedna z moich ulubionych scen ever, licząc tekst Galahada. Dobrą stroną jest także soundtrack. Zwykle nie jestem wielką fanką muzyki klubowej i jej pochodnych, ale od sceny z samochodem i ucieczką Bonkers utknęła w mojej głowie. Do takiego stopnia, że pisząc to leci sobie w tle. Oczywiście muzyka towarzysząca scenom walki jest chyba najlepsza.

Jeżeli chodzi o aktorów to zdecydowanie moimi faworytami była młodzież w postaci Tarona Egertona i Sofii Boutelli. Najbardziej wyróżniali się jakąś taką witalnością. Zdecydowanie chcę zobaczyć ich wśród najbardziej znanych brytyjskich aktorów.



CO TO JEST

Było też kilka momentów w których zaczynałam wątpić w to, że dokończę ten film. Nie mogę nazwać się fanką prezentowanych żartów, nie śmiałam się zbyt często (nie licząc tekstu w kościele).
Istotne jest chyba abym zaznaczyła, że nie poczułam się jakoś ekstremalnie urażona żartem o seksie analnym. Czy był on zabawny? Nie. Czy był on smaczny? Nie koniecznie. Ale nie był on jakoś ekstremalnie seksistowski (jeżeli kobieta zaproponowała to mężczyźnie to jej sprawa, goddammit), nie był to rape joke, więc niech sobie istnieje. Przeżyłabym bez, ale może ktoś się zaśmiał.

Gra Samuela L. Jacksona irytowała mnie do tego stopnia, że nie mogłam na niego patrzeć. BOŻE, co sprawiło że postanowił zrobić coś takiego. Będę się zastanawiać do końca życia. Nie popisał się także Michael Cane, który od jakiegoś czasu po prostu pojawia się w filmach i mu za to płacą.

Jednak tym co spowodowało, że mój mózg się zawiesił to scena z wybuchającymi głowami. CO? JAK? DLACZEGO? Wyglądało to jakoś, no ale tak bardzo nie miało sensu. Nawet nie jestem w stanie tego po ludzku opisać.

Oglądać czy nie oglądać, oto jest pytanie

W sumie czemu nie. Film może się spodobać. Jest całkiem przyjemny. Dobry do wyłączenia umysłu, chociaż jakby się postarać to można porozkminiać te wszystkie sprawy dotyczące polityki i ekologii. Ja zapewnie jeszcze kilka razy go obejrzę. Czemu? Bo Colin Firth. Bo sceny walki. Bo ludzie w garniturach. BO UROCZY PIES. Bez konkretnego powodu, o tak z nudów.

Na dzisiaj ode mnie to już wszystko, dajcie znać jak wam się podobał film, jak podobał się wpis, jak podobał się pies, jak podobały się garnitury i see ya next time.

Kestrel


PS. BONKERS

© foto: 
  • Twentieth Century Fox Film Corporation

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz