Howdy!
Oto i początek szalonej serii Kestrel vs Klasyki. Postaram się w niej (nic nie obiecuje, bo mimo wszystko są to filmy jakoś bliskie mojemu sercu) znaleźć gorsze strony, może po prostu schematy które w filmach uznanych za "musisz to obejrzeć, to przecież klasyk" można jakoś zauważyć. Pierwsze na tapecie jest "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" i jak za chwilę będzie można się przekonać, już nie dotrzymałam swojego postanowienia i nie jestem krytyczna. Ale, do rzeczy...
Arcydzieło. Pierwsze słowo jakie przychodzi na myśl gdy zastanawiam się nad „Stowarzyszeniem Umarłych Poetów”. Jest to film na swój sposób po prostu idealny i w mojej osobistej, subiektywnej ocenie jest wart magicznych pięciu gwiazdek na pięć. Nie ma człowieka zainteresowanego kinem który nie miał z nim żadnej styczności. Po co więc o nim pisać? Oprócz tego co oczywiste, fabuły, świetnego aktorstwa, naprawdę porządnych zdjęć, ten obraz prezentuje sobą coś jeszcze - niewinnie bądź bardzo celowo przemycane klisze, tworzenie tropów które utrwaliły się w kulturze i czynniki, które przy zastosowaniu do prawie każdej nieźle zrobionej produkcji filmowej sprawią, że przy każdej łzie film będzie wydawał się jeszcze lepszy. Shall we?
- Jestem uwięziony!
Jeżeli w filmie jakoś nakierowanym na osoby w wieku lat nastu mamy bohatera, który nie może poradzić sobie z problemami, tak podobnymi tym które mamy sami, pewnie poczujemy wspólnotę z takim bohaterem. Gdy taki bohater przegrywa, trudno jest powstrzymać się od łez. Nie ważne czy to Neil niemogący realizować własnych marzeń, czy ponad dwadzieścia lat później niezrozumiany Charlie z „The Perks of Being a Wallflower” (nie zaakceptuje polskiej nazwy tego filmu, nigdy).
- Wolność, to swoboda oddychania...
Uniwersalność bohaterów i tematu bardzo wpływa na pozytywny odbiór filmu. Bo czy nie każdy z nas chciał kiedyś pokazać jakoś swoją niezależność, wolność. Bohaterowie to chodzące odzwierciedlenia ludzkich problemów więc łatwo się z nimi utożsamiać. To coś co towarzyszy samemu Williamsowi w jego filmach gdzieś od „Chwytaj dzień”, przez „Buntownika z wyboru” do nowszych produkcji.
- Słuchaj Kapitanie! Ukochany ojcze!
Spektakularna rola Robina Williamsa to jeden z najlepszych aspektów całego filmu. Wykreowana postać przez nauczanie chłopców, uczy także nas. Lekcje angielskiego w wykonaniu Kapitana to tak naprawdę lekcje życia dla każdego z nas. To co mówi można przyjąć lub odrzucić, ale niezależnie od tego czegoś się uczymy. John Keating to idealny przykład nauczyciela uniwersalnego, którym potem starali się być chociażby Ryan Reynolds w telewizyjnym filmie „Szkoła Życia” czy od trochę innej strony Jack Black w „Szkole Rocka”, z marnym skutkiem.
- & 5. We are in this together & To ja jestem Spartakusem
Piękna rzecz która łączy „High School Musical”, wszystko co powstało o buncie Spartakusa i „Stowarzyszenie Umarłych Poetów”. Dwie trochę inaczej pokazane cechy, jednocześnie tak istotnie połączone. Wspólnota i solidarność. Bo tym jest cały ten film. To nie Jacek, Placek, Pankracek i Newanda. Oni są stowarzyszeniem, częścią czegoś wielkiego, czegoś dla nich istotnego. Nawet w momencie gdy nie ma z nimi już Neila i Charliego, nadal czują się umarłymi poetami. Nawet gdy wszystko się sypie pokazują, że nadal wierzą w to co pokazał im Keating, że chcą myśleć sami, wyzbyć się szablonów.
BONUS POINTS:
czyli co wzrusza podwójnie bo jakże subiektywnie:
- Robin Williams. Bo jeszcze kilka miesięcy temu wzruszałabym się nad tą wielką stratą nawet oglądając „Flubbera”
- Kariera Roberta Seana Leonarda. Bo takie marnotrawstwo talentu, jeżeli jedyny inny tytuł z nim w mojej głowie to Dr. House.
- Wujek Walt i Robert Herrick. Bo to dobrzy poeci byli
- Nawiązania do Szkocji. Bo tak.
Oczywiście „Stowarzyszenie Umarłych Poetów nie jest najlepszym filmem na świecie. Nie jest pewnie nawet najlepszy w swoim gatunku. Pewnie jest też otoczony tym strasznym „jak ci się nie podoba to coś z tobą nie tak”. Mimo to, jest on jednocześnie takim filmem, który niezależnie od wieku zawsze będzie przypominał mi, że Carpe Diem nie jest dawnym YOLO i jest warte o wiele więcej niż Memento Mori.
Filmu nie oglądałam ( nadrobię, obiecuję!), za to czytałam książkę. I uważam ją za jedną z tych, ktore młodzież powinna przeczytać bo warto odczuc ją bedąc w podobnym wieku jak bohaterowie.
OdpowiedzUsuńAch, jak bardzo chciałam czytać angielskie wiersze i mieć nauczyciela do dyskusji o tworzeniu siebie. I oczywiscie zostac członkiem sekretnego stowarzyszenia.
Moim zdaniem wszyscy nauczyciele powinni tacy być, bo ich rolą jest pomóc nam w odnalezieniu samych siebie, a nie wkuciu na pamięć formułek. /k
OdpowiedzUsuń